Relacja: 4 dni na Podkarpaciu

Wykorzystaliśmy długi weekend i ruszyliśmy na czterodniowy wyjazd w Bieszczady. Mamy wrażenie, że Podkarpacie wciąga człowieka i nie chce go puścić – dosłownie. Jak wyjeżdżaliśmy, to gdzieś w głowie pojawiła się znowu myśl powrotu jak najszybciej, a przecież w ciągu roku odwiedziliśmy ten region dwukrotnie. Ostatnim razem zwiedziliśmy mało, odhaczyliśmy zaledwie kilka punktów z naszej bucked listy, tym razem było inaczej i bardziej nietypowo, ponieważ towarzyszył nam nasz pies – Luna.

Dzień 1.

 
Wyjechaliśmy z Warszawy i przed nami było około 500 km do celu. Przejazd razem ze zwiedzaniem zajął nam około 8,5 godziny.
 
Pierwszym punktem, w którym się zatrzymaliśmy był Zamek Esterki. Wzniesiony został na górze w Bochotnicy. Na początku szlaku zostawiliśmy samochód i ruszyliśmy dobrze wyznaczoną trasą pod górę. Zamek widoczny jest już po chwili marszu. Pozostałości nie są zbyt okazałe, ale punkt ten stanowi fajny i ciekawy przystanek w drodze w kierunku Rzeszowa.
 
15 min jazdy samochodem od zamku dojechaliśmy do Kazimierza Dolnego, gdzie wybraliśmy się na spacer Wąwozem Korzeniowego Dołu i Wąwozem Borowskich. Natura przyozdobiła lessowy wąwóz wystającymi korzeniami. Miejsce to robi piorunujące wrażenie. Koniecznie wpiszcie sobie je na bucked listę. Miejsc do zostawienia samochodu jest dość sporo, pilnujcie czy przypadkiem parking nie jest płatny.
 
Następnie dotarliśmy do Chodlika, gdzie znajduje się grodzisko. Dla niesprawnego oka fascynatów archeologii dawna osada może nie być czytelna, widoczne są jedynie pozostałości walu i rowu. Nie znajdziemy tu ani rekonstrukcji, ani lokalnego muzeum. Grodzisko jest lepiej widoczne z lotu ptaka niż z poziomu gruntu, chociaż zapaleni droniarze nie będą zachwyceni widokiem z góry.
 
Z Chodlika pojechaliśmy prosto do wsi Mokre na południe od Sanoka i tam zaczęła się nasza podkarpacka przygoda.

Dzień 2.

 
Widok z okna całkowicie zwalił nas z nóg. Przed nami było gęsto porośnięte drzewami wzgórze, a pod nim płynęła Osława – jedna z najczystszych rzek w Polsce. Bosko, aż by się chciało tam siedzieć godzinami, ale zwiedzanie czekało…
 
Wsiedliśmy z psem do naszej Didi (Dacia Duster) i ruszyliśmy w trasę. Jeszcze o tym nie wiedzieliśmy, ale czekało nas około 250 km krętych dróg Podkarpacia. 
 
Naszym pierwszym celem były dzieła street artu Akradiusza Andrejkowa. To lokalny artysta, który w 2017 roku za cel obrał sobie malowanie na różnych powierzchniach (najczęściej na stodołach) scen i ludzi ze starych fotografii. Nazwał to Cichym Memoriałem. Jest ich tu tak dużo, że w rzeczywistości mogli byśmy zatrzymywać się co 5 kilometrów. Staraliśmy się wybrać te najfajniejsze i oczywiście te, do których nie musieliśmy jechać zbyt daleko. Pan Arkadiusz robi świetną robotę i przy okazji napędza turystykę w województwie podkarpackim. Brawo! Warto wejść na jego stronę, na której artysta systematycznie dodaje pinezki na mapie google, zaznaczając miejsca swoich kolejnych deskali. 
 
Następnie pojechaliśmy do Smolnika, gdzie znajduje się wpisany na listę dziedzictwa UNESCO Kościół pw. Wniebowzięcia NMP św. Stanisława Biskupa. Świątynia jest jednym z nielicznych zachowanych na terenie Polski przykładów drewnianego, ludowego budownictwa cerkiewnego Bojków. Do jej budowy nie wykorzystano ani jednego gwoździa (podobnie jak w świątyni Wang w Karpaczu). Na miejscu znajduje się bezpłatny parking. Bardzo polecamy te miejsce miłośnikom dronów – teren i sam kościół w kadrze prezentują się rewelacyjnie.
 
Aby dojechać do Smolnika musieliśmy przejechać przez Bieszczadzki Park Narodowy. Teraz nie było czasu na spacery po górach, ale zdecydowanie wybierzemy się tutaj na zdobywanie szczytów.
 
Później pojechaliśmy do Wołkowyji, gdzie znajdują się ruiny dzwonnicy, obok której są dobrze widoczne pozostałości cerkwi. Zabytek stoi przy drodze, nie ma ani tablicy informacyjnej, ani parkingu (można dogadać się z knajpą obok i zatrzymać samochód, w zamian za zamówienie pysznych ruskich pierogów). Ruiny w Wołkowyji to dobre miejsce dla fanów historii Podkarpacia.
 
Na koniec dojechaliśmy do Polańczyka, miejscowości niemal tak słynnej jak Bukowina Tatrzańska, Karpacz czy Mielno. Zawitaliśmy tam do restauracji Zakapior, gdzie skosztowaliśmy tradycyjnych łemkowskich przysmaków. Pycha! Na naszym stole pojawiła się m.in. zupa o wdzięcznej nazwie „dupa”. Spacer ulicami Polańczyka nie był dla nas zbyt przyjemny – dużo ludzi, gwar, tłok, prawie brak bezpłatnych parkingów. Trochę poczułem się jak w Warszawie podczas piku turystycznego, dlatego wsiedliśmy w samochód i wróciliśmy do miejscowości Mokre, tam jest to czego chcieliśmy – cisza, spokój i przyroda.

Dzień 3.

 
Tego dnia postanowiliśmy, że skupimy się na zabytkach. Mieliśmy piękną pogodę, świeciło słońce i było około 10 stopni. Zupełnie inaczej niż wskazywała tydzień wcześniej prognoza pogody. Warunki dosłownie idealne do zwiedzania. Po wczesnej pobudce, kawie i jajecznicy z widokiem na Osławę i porośnięte drzewami wzgórza, ruszyliśmy w drogę. Dzisiejsza trasa liczy około 150 km. 
 
Za pierwszy punkt obraliśmy warowny Klasztor Karmelitów Bosych w Zagórzu. Zdecydowanie jest to must see na Podkarpaciu. Na miejscu znajdziecie bezpłatny parking obok współczesnego kościoła, później trzeba wybrać się na krótki spacer (ok. 900 m) dobrze oznaczoną trasą. Po około 15 minutach spaceru jesteśmy na miejscu. Ruiny klasztoru z pierwszej połowy XVIII w. robią piorunujące wrażenie, co prawda do środka nie weszliśmy, ale udało nam się zrobić kilka fajnych zdjęć zza krat.
 
Kościół można obejść dookoła i przyjemnie spędzić czas łącząc zwiedzanie z cudownymi widokami. Warto, warto i jeszcze raz warto poświęcić około 1,5 godziny na zwiedzenie tego miejsca. Wejście jest bezpłatne, jedynie wejście na jedną z wież wymaga opłaty. 
 
Następnie trafiliśmy do Tarnawy Górnej, gdzie wśród lokalnych gospodarstw góruje popadająca w ruinę cerkiew grekokatolicka. Nie można wejść do środka więc obeszliśmy obiekt i podyskutowaliśmy z Pauliną o architekturze świątyni. Przy okazji Luna miała miejsce, żeby sobie trochę pobiegać i rozprostować nogi. Samochód można zatrzymać na bezpłatnym parkingu obok przystanku autobusowego.
 
Zamek Sobień był naszym kolejnym celem.  Parking przy górze zamkowej jest bezpłatny, a potem trzeba się trochę powspinać. Do bramy wejściowej prowadzą drewniane schody, które Luna pokonała (dosłownie) w podskokach.  Zamek nie zachwyca pozostałościami – zachowana jest brama wejściowa oraz jednie fragmenty dwóch wież obronnych. Mimo mało atrakcyjnych ruin jest tutaj absolutnie wyjątkowy i przepiękny widok na San i prawdę mówiąc należy tu przyjechać dla samych walorów widokowych.  Po raz kolejny sprawdza się zasada, że stanowiska archeologiczne znajdują się w przepięknej scenerii. 
 
Na koniec, a w rzeczywistości na zachód słońca wybraliśmy się nad Solinę. Plaża, bezchmurne niebo, zachodzące słońce i wymalowane góry w tle nad taflą wody, po której spokojnie sunęły żaglówki oczarowały nas na maksa. Wtedy wiedzieliśmy, że nie mogliśmy tego dnia zakończyć lepiej.

Dzień 4.

 
Wczoraj było słońce, dzisiaj jak wstałem nie widziałem nic oprócz gęstej, mlecznej mgły. Od razu chwyciłem za drona i poleciałem najwyżej jak tylko pozwalały mi lokalne przepisy (czyli 120 m). W powietrzu spędziłem więcej czasu niż zakładałem, w końcu dzisiaj wracamy do domu, a pakowania naszych rzeczy i Luny jest sporo.
 
Za pierwszy cel obraliśmy sobie ruiny dzwonnicy w Średniej Wsi. Zabytek pochodzi z początku XX w. i będąc szczerym nie wygląda zbyt okazale, ale… przecież mieliśmy aurę niczym z dobrego horroru i to wykorzystaliśmy w kadrach. Auto można bezpłatnie zaparkować na przykościelnym parkingu po drugiej stronie ulicy.
 
Rzut beretem od Starej Wsi jest miejscowość Berezka. Wieś ulokowana jest na górze, więc mieliśmy na miejscu przepiękne słońce, a niższy teren jeszcze był skąpany w gęstej mgle – zdecydowanie był to jeden z najpiękniejszych widoków jakie widziałem. SZTOS!
 
W Bezezce obok współczesnego kościoła i cmentarza znajduje się ruina cerkwi. Jest niestrzeżona i można bezproblemowo wejść do środka i połazić po każdej części dawnej świątyni. W nadprożach i obok otworów okiennych znajdziecie ślady malowania. Niegdyś wnętrze musiało być kolorowe i bogato malowane – dzisiaj jedynie skrawki fresków świadczą o bogactwie artystycznym tego miejsca. Będąc w Berezce koniecznie zatrzymajcie się tutaj na kilkadziesiąt minut.
 
W tej samej miejscowości jest deskal Andrejkowa z wizerunkiem konia i jego właściciela. Dzieło znajduje się wewnątrz prywatnego podwórka, ale właściciel nie robi żadnego problemu i serdecznie zaprasza wszystkich, którzy chcą go zobaczyć.
 
No i koniec naszej przygody, jedziemy na północ. Po drodze, szczególnie jeżeli jesteście fanami sportów wyścigowych, nie omijajcie Izdebek. Te miejsce słynne z serpentyn. Bez wahania można ten punkt wpisać do listy must see dla droniarzy. Sami zobaczcie jak to fajnie wygląda z lotu ptaka. 
 
Na koniec zawitaliśmy do słynnej w całej Polsce Karczmy Bida. Bida to restauracja, którą odwiedzamy zawsze jak jesteśmy w okolicy. Poznaliśmy ją w pierwszych latach studiowania archeologii, kiedy jeździliśmy na wykopaliska na Krym.
Nasza relacja z wyjazdu na Podkarpacie jest zapisana na naszym Instagramie. Zobaczycie tam więcej zdjęć, filmów, naszych wypowiedzi. Gorąco polecamy.
 

Wydatki

 
Przedstawimy nasze wydatki za 4 dniowy wyjazd i okazuje się, że wcale nie trzeba mieć worka pieniędzy aby ruszyć naszym śladem. Jest takie powiedzenie, „podróże to jedyna rzecz, na którą wydajemy pieniądze, a stajemy się bogatsi”.
 
A więc ile wydaliśmy:
nocleg – 380 PLN
benzyna – 598,08 PLN (bolało!)
restauracje – 317 PLN
zakupy i inne wydatki na miejscu – 102,57 PLN
Razem: 1017,60 PLN za dwie osoby, czyli 508,8 PLN za osobę.

Jak czytać antyczne świątynie?

Podczas podróży niejednokrotnie spotykasz się z ruinami świątyń, ale ze sterty kamieni nie wiele rozumiesz. Tekst ten pomoże ci patrzeć na przeszłość w świadomy sposób i zrozumiesz jak to kiedyś wyglądało.

Czytaj więcej »

Zabójcze jajko w Iwano – Frankiwsku

Z racji zbliżających się Świąt Wielkanocnych przygotowaliśmy dla Was prawdziwą historię o zabójczym jajku. Na pamiątkę pewnego wydarzenia, w Iwano-Frankiwsku została wystawiona fontanna w kształcie jaja, która stanowi jedną z głównych atrakcji tego miasta.

Czytaj więcej »

Tlos – antyczne miasto w cieniu gór

W starożytności Tlos było jednym z sześciu najważniejszych miast licyjskich. Do dziś przetrwały imponujące ruiny, które świadczą o ważności tego miejsca. Aby się tu dostać, trzeba pokonać nieco krętą drogę pod górę. Gdy dotrzemy do celu, widok zapiera dech w piersiach! Wysoka góra Uyluk i dolina rzeki Ksantos pięknie komponują się z surowością archeologicznego krajobrazu!

Czytaj więcej »

2 komentarze do “Relacja: 4 dni na Podkarpaciu

  1. Szczerze podziwiam za te kilometry, które nabiliście. A odzywam się dlatego, że widzę psa na zdjęciach. Prowadzę blog o podróżach z psem głównie po Polsce południowo-wschodniej (podkarpackie, świętokrzyskie, lubelskie, małopolskie), więc gdybyście się wybierali w te strony, mielibyście zgapkę do niektórych fantastycznych miejsc: https://psiepodrozemaleiduze.blogspot.com/ Pozdrawiam 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *